28.04.2017

Idealne dla slow life, czyli Roc de Sant Gaieta




       Hiszpania słynie zapewne z malowniczej Barcelony, znana może być z kraju wiecznego słońca oraz twórczości wybitnego architekta Gaudi’ego. Większości obiła się o uszy nazwa stolicy Madryt, typowa Ibiza i Majorka, których popularność potwierdzają roczne tłumy turystów. Ja z kolei zabieram Was dzisiaj w miejsce rzadko spotykane, między wąskie uliczki i plaże, które ciężko zlokalizować zwyczajnym planom podróżniczym. Na hiszpańskie wybrzeże, które tętni życiem natury i spokoju. Witajcie w Roc de Sant Gaieta!




       Od razu zaznaczam, że to miejsce odwiedziłam zeszłego roku, stąd też nie dziwicie się, że zdjęcia aż promienieją słońcem i plażowym klimatem. W ciągu ostatnich dni pogoda w Hiszpanii była kapryśna, ale o tym w kolejnych postach, gdzie szykuję dla Was ogromną dawkę zdjęć i relację z miejsca, gdzie żyje się tylko w zgodzie z naturą. Tymczasem zapraszam na wycieczkę po Roc de Sant Gaieta! (Nazwę miasteczka przekręcam zawsze, ponieważ galletas po hiszpańsku oznacza ciasteczka. Głodnemu chleb na myśli,a język  hiszpański czasem wymyka mi się spod kontroli.)

       Niewielkie miasteczko położone na południu od Barcelony w pobliżu jednego z większych katalońskich miast Tarragony. Plaże, które nie są oblegane tysiącem turystów, budkami z lodami, goframi itd. Miejsce, które rządzi się swoimi prawami, spokojem i sielskim rytmem życia Hiszpanów. Roc de Sant Gaieta nie jest typową lokalizacją na długie wypoczynki czy wakacyjne przygody. Jest to miejsce zdecydowanie na jeden dzień pełen wrażeń i przepięknych widoków. Uznaję siebie za szczęściarę, ponieważ mój chłopak mieszka dosłownie  30 km od tego miejsca. Jednak nie martw się, jeśli Roc de Sant Gaieta zaintryguje Cię na tyle, że powiesz ,,Muszę tam pojechać!" Nic nie stoi na przeszkodzie, a ja z przyjemnością pomogę Ci zakochać się w tym miasteczku.




       Ciasne uliczki i mieszanka stylów architektury to cała esencja uroku Roc de Sant Gaieta. Każdy zakątek ma swoją historię, pochodzącą z różnych części Hiszpanii. Katalonia ma swój znak rozpoznawczy w biało niebieskich domkach budowanych blisko wybrzeży  oraz powiewających flagach w żółto-czerwone paski. Balkony pełne kwiatów i opinające  różami ściany to sprawka Andaluzji, która wiernie maluje miasteczka wielobarwnymi domkami i bogato zdobionymi fontannami. Drewniane domki, wzniesione na stromych zboczach gór to charakterek środkowej części Hiszpanii.






       Spacerując po Roc de Sant Gaieta ma się wrażenie, że świat zatrzymał się, a ludzie siedzący przy stolikach przykrytych białymi obrusami nie mają innych spraw do załatwienia.  Jedzą, spokojnie przeżuwając, rozmawiają, śmiejąc się głośno i popijając wino do obiadu. Kilka osób z małymi plecakami na ramionach, z zaczarowanymi twarzami starają się wybrać najcenniejsze pamiątki, a zakochane pary uśmiechają się do siebie zza wielkich pąków róż. W tym mieście nikt nie ma kłopotów, słońce grzeje mocniej, a rozbijające się o skały fale pieszczą policzki i ramiona.






       Idealne miejsce na oderwanie się od problemów codzienności, zgiełku wielkich miast i maratonu życiowego. Świetnie sprawdziłoby się dla maniaków slow life, co ja zwyczajnie nazywam życiem. Sposobem na zwolnione tempo i przypominanie sobie co tak naprawdę ma największą wartość na świecie. Analizowanie celów, do których zmierzamy i celebrowanie chwili. Tu i Teraz!




Życzę Wam majówki pełnej słońca i jak najwięcej momentów, podczas których możecie wyszeptać:

Cieszę się, że żyję!



23.04.2017

"Ma Ma"- film dla kobiet przez duże K




       Nie często zdarza mi się napisać recenzje filmu. Musi być on wyjątkiem. Takim jak "La La Land", o którym wspominałam tutaj lub „Ma Ma”, o którym obecnie piszę. Artystyczny majstersztyk, który przyprawił mnie o strumień łez w samolocie. Akurat w między czasie przelatywałam gdzieś między Mongolią, a Rosją, gdy w dość niewygodnym fotelu na pokładzie Air France, starałam się znaleźć odpowiednią pozycję. Oprałam głowę na ramieniu mojego chłopaka, zerkając co chwila na ekran. Nie przywiązywałam większej uwagi do tego, co on ogląda. Moje oczy były zbyt zmęczone, abym zastanawiała się nad kinową formą rozrywki. Jednak intrygujące kadry z ekranu za każdym razem przykuwały moją uwagę mocniej. Białe tła, czysty minimalizm, niecodzienne ujęcia, skupiające się nad oddechem, ruchem, dotykiem i kolejnymi uderzeniami serca. Obecność Penelope Cruz ostatecznie zadecydowała. Obejrzę!




       Przepadłam w zawirowanej i realistycznej fabule, a hiszpański dźwięczał w mojej głowie coraz głośniej i bardziej zrozumiale. Chyba w tym samym momencie zdałam sobie sprawę, że tylko czasem zerkam na angielskie napisy. Bienvenida la lengua espanola a mi vida! (Co można przetłumaczyć jako wielkie powitanie języka hiszpańskiego w moim życiu.) Do rzeczy. Film.

       Ekran wypełniają przepiękne widoki Madrytu, trzepoczące na wietrze palmy, wąskie uliczki, sprytnie wepchnięte między ruchliwymi drogami nowoczesnej stolicy Hiszpanii oraz dumnie krocząca Penelope Cruz- filmowa Magda. Rozwódka, bezrobotna ofiara kryzysu w kraju i matka 10-letniego chłopca. Bohaterka walczy nie tylko z przeciwnościami losu w życiu codziennym, ale również ze śmiertelną chorobą, rakiem piersi. Reżyser Julio Medem przeprowadza widza przez druzgoczące momenty, w których Magda znosi chemioterapię, a także przechodzi operację usunięcia piersi. Dzielnie opiekuje się synem, poznaje miłość życia i co najważniejsze nie poddaje się. Wzruszające szaleństwo kobiety, która decyduje żyć do utraty tchu, a jej walka odmienia życie ludzi wokół. Poeta obrazu doskonale pokazał na szkle najcenniejsze chwile w życiu. Oddech, miarowe uderzenie serca, kwitnące kwiaty, kiełkujące nowe życie, dreszcze przechodzące kark, dotyk ukochanej osoby. Momenty, dla których bohaterka zawzięcie walczy, głęboko wierzy w życie i wspina się na szczyt po własne marzenia.




       Nie mogę zdradzić więcej szczegółów, bo zwyczajnie ten film trzeba zobaczyć. Proponuję przygotować tony chusteczek, bo zapewniam, że nawet największy twardziel nie powstrzyma łez. Razem z moim chłopakiem płakaliśmy na pokładzie samolotu, oglądając „Ma Ma”. Szereg emocji i empatii do bohaterki. Jej budująca nadzieja na odzyskanie zdrowia i motywacja do walki, optymizm, a tym samym poczucie bezsilności wobec choroby i natury. Moje ciało przechodziły ciarki podczas słuchania końcowej piosenki „Vivir”, co oznacza Żyć. Podczas niedługiego seansu pojawiały się wspomnienia z mojego życia, niczym kadry z oddzielnego filmu. Dramatyczne upadki, cierpienie, popełniane błędy, szczęśliwe historie i momenty, których czasem nie jestem w stanie zapisać lub sfotografować, ale wiem, że one są. Spoczywają na dnie mojego serca.




       Dzieło Julio Medem’a niewątpliwie skłania do głębokich refleksji. Uświadamia druzgocący fakt o ludzkiej bezsilności wobec raka oraz o dużym zagrożeniu dla kobiet. Przypomina tym samym o kontroli stanu zdrowia i regularnych badaniach. Zaprasza do życia pełną piersią i łapania garścią drogocennych momentów. Uczy jak pozostać optymistą do końca. Osobiście film wywołał we mnie ogromny głód życia. Zapragnęłam spacerów boso po plaży, morskiego smaku na mojej twarzy i rozwianych włosów podczas jazdy samochodem. Obiecałam sobie zwracać większą uwagę na szczegóły życia codziennego i powtarzać codziennie Dziękuję Ci Boże za pełnię mojego życia! 



         

„Myśleć, mówić, marzyć,
płakać, walczyć, śmiać się,
czuć, kochać, cierpieć,
marzyć o tym, co było nasze.
Czerpać z naszych pasji,
iść zawsze do przodu,
chociaż musisz cierpieć,
to znaczy żyć.”




       Film dedykowany jest dla Kobiet. Dla Kobiet przez duże K. Kobiet, które każdego dnia dzielnie stawiają czoła przeciwnościom losu. Kobiet, których matczyna miłość jest tak silna, że aż nie do pokonania. Kobiet, które swoją delikatnością czarują życie innych wokół. Dla nas kochane... Abyśmy pamiętały, jak drogocenny prezent dostałyśmy- Życie!



19.04.2017

Zmieniam adres co 3 miesiące



       Czytam o ludziach, którzy wymieniają się listami, korespondują ze sobą miesiącami, a z kurierem są za pan brat i gdyby nie brak czasu, mogliby pić kawę przy porannych plotach. Czytam o ludziach, którzy dekorują swoje przepiękne mieszkania, pilnie podążając  za popularnymi kontami na instagramie, a ich szafy wypełnione są po brzegi starociami i pamiątkami sprzed lat. Skanuję wzrokiem te idealne teksty, biorę ostatni łyk herbaty z jedynego kubka, który zawsze mogę zabrać ze sobą i zerkam na stojącą w kącie walizkę. Bohaterka każdej podróży, matowa, złota na zdezelowanych już kółkach. Dzielnie znosi pakowanie i rzucanie nią przez bagażowych na lotniskach. Walizka to cała moja skrzynka pocztowa, garderoba, dekoracja i pudełko na pamiątki. W niej mieści się kawał mojego życia. Jeden kubek, bo z innych nie przywykłam pić, kilka zestawów ubrań na lato, a kilka na zimę w razie gdyby mojemu managerowi przyszło do głowy wysłać mnie na Antarktydę, kilka wywołanych zdjęć najbliższych i notes. Żadne pamiątki, magnesiki na lodówkę, ramki na zdjęcia, czy wazon na kwiaty po prababci. Jedna mała walizka i nowy adres co trzy miesiące...




       Zaraz usłyszę, że tak mi zazdroszczą, że widzę cały świat, że tak wiele możliwości przede mną. Taka szczęściara ze mnie, bo bezustannie podróżuję i tak dużo odkrywam, adrenalina i nowości każdego dnia, a oni mogą tylko pomarzyć znudzeni szarą monotonią. Moją monotonią okazuje się ta stara podrapana walizka i nowy adres co trzy miesiące...

       Uciekam czasem do wyjątkowych miejsc, które zwiedziłam. Na nowo zachwycam się ich widokiem, odkrywam kręte uliczki i mam wielką ochotę zwyczajnie rozsiąść się w jednym z pobliskich mieszkań i zostać tam na stałe. Każdego ranka oglądać ten sam wschód słońca, pić kawę z ulubionego kubka i mieć pełną lodówkę bez obawy,że za kilka dni wyjeżdżam i cała żywność się zepsuje. Mam ochotę zamieszkać w małym miasteczku z dala od zanieczyszczeń  i hałasów metropolii, wdawać się w pogawędkę z kasjerką ze spożywczaka, kłaniać się tym samym sąsiadom, wdychać świeże powietrze, dobiegające znad morza lub lasu. Zaszyć się w moim mieszkaniu, gdzie każda ściana i dekoracja jest moja, a czas odmierzać za pomocą zmian pór roku i liczby napisanych tekstów, może nawet książek.



       Uszczęśliwiać się podczas długich spacerów z ukochanym i rodzinnych obiadkach z najbliższymi, mieć psa, który w nocy ogrzewa moje zimne stopy, jeść lody na dachu i wystawiać twarz do słońca, zapominając o przestrogach kosmetyczek, że tak niezdrowo i szybciej się zestarzeje... A niech to! Mogę się zestarzeć, mogę mieszkać w skromnym domku na odludziu, mogę nie znać się na najnowszych technologiach i kolejny sezon z rzędu nosić ulubioną sukienkę! Mogę zasiedzieć  się w jednym miejscu i zostać pisarką, tworzyć dla Was z hiszpańskich wybrzeży, mogę rzucić karierę modelki i odstawić zdezelowaną walizkę w kąt. Mogę... ale póki co dalej łaknę podróży, odkrywania z nutką adrenaliny. Mogę, ale póki co fajnie jest tak zmieniać adres co trzy miesiące.




       A tymczasem zabieram się za pakowanie mojej walizki. Już niedługo wyruszam kolejny raz do Hiszpanii! Łapcie mnie na Facebook'u lub na instagramie, a na pewno nie ominie Was dawka słońca prosto z Barcelony i tajemniczych zakątków wybrzeża.


 Trzymajcie się cieplutko


        

15.04.2017

O co chodzi z tą Wielkanocą?




       Zbliża się wielkimi krokami, lecz nie w Seulu. Nie zauważyłam do tej pory uroczych pisanek i koszyczków na wystawach sklepowych, a jedyne kurczaki i koguty, jakie mogę zobaczyć to te, symbolizujące rok 2017 według chińskiego kalendarza. W tym roku muszę obyć się bez tych uroczych wiosennych dekoracji i bez inspirującego tła zacząć przygotowywać się do Wielkanocy. Czy jest to możliwe? Zupełnie tak, jakby spędzić Boże Narodzenie bez prezentów pod choinką, udekorowanego mieszkania kolorowymi światełkami i wiszącymi bombkami. Czy da się spędzić święta w taki sposób? O co tak naprawdę chodzi z tą Wielkanocą?




       Niewątpliwie istnieje ważny powód, który przekonuje wszystkie urzędy, prywatne firmy i społeczności do zatrzaśnięcia drzwi chociaż na kilka dni Coś, co sprawia, że ludzie w pośpiechu przygotowują się na tę specjalną uroczystość. Prawie wszyscy mają wolne i spędzają ten czas z najbliższymi. Za oczywiste uznaje się wyjęcie z szafy eleganckich kreacji, wskoczenie w kieckę, czy założenie szpilek nawet dla miłośniczek sneakersów. Widoczne jest dziwne poruszenie na ulicach miasta, lodówki pełne jedzenia i wyczuwalna powaga w powietrzu. Jakoś tak dużo mówi się o przepisach kulinarnych, trzepaniu dywanów i generalnym sprzątaniu. Rozpoczyna się wielki wyścig między sąsiadami, który pierwszy umyje okna i powiesi czyste firanki. Instagramy pełne są zajączków, kolorowych pisanek i tej nieskazitelnie świątecznej atmosfery. Coś tu jest na rzeczy...

       Gdybym nie zajrzała do pewnej Wyjątkowej Księgi pewnie dałabym się zwieść instagramom i wystawom sklepowym, że Wielkanoc to piękna tradycja, świętowanie w gronie rodzinnym, malowanie pisanek i suto zastawione stoły. Pewnie obiłoby mi się o uszy, że to wszystko ze względu na śmierć i zmartwychwstanie Jezusa i to wszystko. Nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby po kilku latach wiało nudą od kolorowych jajek, kicających zajączków i siedzenia za stołem na przemian ze spacerami. Nie widziałabym sensu w pośpiesznym myciu okien na wyznaczone dni w kalendarzu i zapewne odpuściłabym sobie gonitwę po sklepach, stanie w niekończących się kolejkach i co gorsze, wydawanie fortuny na zakupy.




       Fakt, że przeczytałam Biblię zmienił wszystko. Historia Jezusa, który przeszedł niewyobrażalne męki, który cierpiał i umierał w bólu odmieniła mój sposób patrzenia na Wielkanoc. On umarł za mnie, za odpuszczenie moich grzechów. Jezus zrobił to z ogromnej miłości do mnie! Taki fakt zwyczajnie uskrzydla! Sprawia, że czuję się kochana i wolna. Wolna do tego stopnia, że mam ochotę śmiać się, skakać i wznosić ręce do góry. Amen!

       Nagle święta Wielkanocne nabierają innego wymiaru. Za zasłoną kolorowych jajek, gonitwy za zakupami  i nerwowym sprzątaniem mieszkania kryje się coś więcej. Radość, że Jezus zwyciężył śmierć, a Jego słowa wypełniły się. Świętowanie tego, że Bóg jest razem z nami i każdego dnia daje nam szansę do życia, do kochania i bycia szczęśliwym. Głębokie refleksje nad tym czy moja relacja z Bogiem jest rzeczywiście głęboka? Co mogę zrobić, aby ją ulepszyć? Nie jest to żaden rachunek sumienia, ani odklepana litania. Gadam z Jezusem, jak z najlepszym przyjacielem i On faktycznie ukazuje mi swoją obecność. Wielka Niedziela oraz Poniedziałek Wielkanocny zyskują na wartości! Odmieniają mój sposób myślenia, przybliżają do Jezusa, a moja dalsza codzienność to kolejne kroki ku pogłębianiu wiary.

       Cała wielkanocna oprawa i dekoracje są przepiękne i jak najbardziej ok! Sama je uwielbiam. Zatapiam palce w mięciutkim futerku kurczaczka, podziwiam pisankowe dzieła lub na zmianę odgryzam cukrową głowę baranowi. Te małe szczegóły podkreślają uroczysty nastrój, wprowadzają radość i świeży powiew pozytywnego myślenia. Najważniejsze jednak, aby w tym wyjątkowym dniu nie zasłaniały one prawdziwego powodu świętowania.  




        Każdego roku w okresie wielkanocnym wyjątkowo wspominam historię Jezusa, dziękując mu przy tym za bezcenny prezent jakim jest życie. Jakie znaczenie ma dla Ciebie Wielkanoc?


       Pragnę złożyć Wam kochani najserdeczniejsze życzenia wielkanocne. Aby szczęście i wolność wypełniały Waszą codzienność, a spokój zagościł w Waszych sercach. Aby miłość Jezusa obecna była w Waszym życiu nie tylko od święta.



Ściskam mocno!



11.04.2017

Weekendowe życie w Seulu




       W piątkowy wieczór nie paliło mi się wskakiwać w najlepszą kieckę, katować stopy w szpilkach i ponownie po wielu godzinach pracy nakładać makijaż. Zjadłam kolację w domu, założyłam wygodne jeansy, sportowe buty i wyszłam na spacer. Rześkie powietrze przypominało, że wiosna dopiero co zajrzała i nadal przegrywa nocą ze srogim wiatrem i zimową temperaturą. Mimo zarzuconej wiatrówki na ramionach czułam przeszywające zimno. Automatycznie przypomniałam sobie powtarzane przez mamę zdanie „W kwietniu powietrze jest zdradliwe” i zapadła decyzja o wypiciu gorącej kawy tuż za rogiem mojego mieszkania. Gdy weszłam do kawiarni wskazówka na zegarze akurat przeskoczyła na godzinę dwudziestą trzecią. Zapytałam kelnera o której zamykają i jakoś nie zdziwił mnie fakt, że miejsce czynne jest do drugiej w nocy, a Koreańczyk wydaje się dziwnie zmieszany i zawstydzony. Nie zaskoczyła mnie również jego łamana angielszczyzna ani to, że przechodzi obok mnie kulturalnie kłaniając się. (Naturalne zachowanie Azjaty, gdy ma do czynienia z „białym, wysokim, a do tego mówiącym w obcym języku”.)

       Uważnie przestudiowałam menu, a krzyczące pozycje pełne świeżych truskawek sprawiły, że zapomniałam o gorącej latte. Ciasto z truskawkami, drożdżówka z nadzieniem truskawkowym, sok wyciskany z truskawek i truskawkowe dekoracje. No tak, w Korei Południowej sezon na truskawki właśnie kwitnie. Zamówiłam świeży sok z awokado i truskawek. Wzięłam moją bombę witaminową i wygodnie rozsiadłam się na fotelu tuż przy oknie. Zaczęło się przedstawienie...




       Ulice pełne ludzi, słychać głośne rozmowy i śmiechy. Istna rewia mody nie tylko wśród dziewczyn. Na podjazd wjeżdża lśniące Porsche. Kierowca może ok. 24 lat. Jego dziewczyna ubrana w elegancki garnitur, koślawi nogi na szpilkach od Louis Vuitton. Oboje ślepo zapatrzeni w świecące ekrany telefonów. Mimo to trzymają się za ręce i dumnie kroczą chodnikiem. Chyba tylko tak mogłam rozpoznać, że są parą, bił od nich dziwnie biznesowy chłód. Tuż obok pijana dziewczyna niezdarnie opiera się o balustradę tarasu i najwidoczniej przygotowuje się na wymioty. Jej przyjaciółka troskliwie klepie ją po ramieniu, zapewne starając się dodać jej otuchy. Wyraźnie widać, że bohaterka wieczoru jest zdenerwowana. Wydaje z siebie niezrozumiały bełkot i rzuca najnowszego Iphon’a na ulicę. Przechodzący obok mężczyzna kopie go jak zwyczajny kamień, nawet nie zauważając. Jego myśli wydają się skłębione tak samo, jak dym papierosowy, wydobywający się z jego ust.

       Z prawej strony dwóch mężczyzn w garniturkach stara się wepchnąć do taksówki zalaną w trupa panią bizneswoman. Szpileczki, siwa garsonka i idealnie ścięte włosy do ramion, rozmazany makijaż i te dziwnie zagubione spojrzenie. Do taksówki wsiąść nie chce. Buntuje się, krzyczy i śmieje na zmianę. Złapana pod ramię poszła slalomem na dalszy ciąg imprezy. Zagubione spojrzenie nie daje mi spokoju... staram sobie wyobrazić jej życie, jej szczęście, miłość, rodzinę. Bezsilność w jej oczach... Przypominam sobie o przyjaciółce, która opowiadała mi o totalnym braku pewności siebie Koreańczyków i presji bycia idealnym.  Czy ona też własnie tak się czuje ?




       Z zamyślań wyrywają mnie głośne rozmowy siedzących obok mnie dziewczyn. Jak na rodowitą Koreankę przystało idealnie malują usta czerwoną szminką. Wszystkie mają zawsze szminkę na ustach. Zawsze! Dzwoni do niej telefon i nagle z normalnego głosu dwudziestolatki zmienia się w przesłodką pięciolatkę. Od razu wiem, że rozmawia z jakimś mężczyzną, bowiem w Korei masz być słodka. Słodka jedząc, słodka malując się, słodka ubierając się, słodka słuchając poleceń rodziców a następnie męża. Za słodko mi...  Zarzucam kurtkę i wychodzę na ulicę. Mijam bary pełne ludzi, słyszę głośną muzykę i dźwięk tłuczonego szkła. W wyobraźni już widzę lejące się strumieniami soju – ulubiony alkohol w Korei. Po weekendzie oni wszyscy znów założą swoje idealnie wyprasowane koszule i garnitury , poprawią rozmazany teraz makijaż i rozpoczną nowy ciężki tydzień. - A niech się odstresują! – myślę sobie.

Tylko dokąd ten świat tak pędzi?  Zagubiony, bezsilny...




7.04.2017

Tajemnicza strona Koreańczyków



       Gdy pisałam 15 ciekawostek o Koreańczykach oraz fakty z życia w Korei Południowej zdawało mi się, że wiem o tym kraju wszystko. Wystarczyło jedno wyjątkowe spotkanie, abym uświadomiła sobie jak bardzo się myliłam....

        W słoneczne popołudnie miałam okazję przegadać kilka godzin z moją brazylijską przyjaciółką. Jej bezwarunkowa miłość do Korei przywiodła ją tutaj prawie 3 lata temu. Od tego czasu Panna I. uczy się języka koreańskiego, odwiedza turystyczne miejsca i wgłębia się w kulturę Koreańczyków. Mówiąc wgłębia się mam na myśli szalone przygody takie jak próbowanie tradycyjnych potraw, nawet tych nadal poruszających się na talerzu, naśladowanie zachowań i kultury koreańskiej, a nawet próbowanie lokalnych popularnych trendów. Sprawdźcie jakich!




       Mukbang


       Najpopularniejsza forma zarobku online. Nie jest jednak ona dostępna dla wszystkich... Co należy zrobić, aby zakwalifikować się do tego biznesu?  - Jeść seksownie i zachęcająco.

       Podczas jedzenia Koreańczycy nagrywają się, akcentując przy tym dość przerysowanie jak pyszna jest potrawa. Wybałuszają oczy na wyśmienity smak, zapach i formę podania. Wydają z siebie zachęcające ohy i ahy, zachwalając przy tym szefa kuchni i jedzenie. Co więcej, wypadające jedzenie z ust Koreanek określa się mianem sexy. Kobiety wpychają kawałki jedzenia ponownie do ust, udając przy tym bardzo zawstydzone i słodkie do granic możliwości.

        Z kolei osoby, które czują się samotne lub nie mają z kim usiąść do stołu z przyjemnością oglądają nagrania mukbang. Za takie przedstawienie  są oni w stanie zapłacić nawet kilkaset dolarów, zdobywając sobie przez to towarzysza do posiłku. W Korei osoby uprawiające mukbang mogą spokojnie żyć, a z zarobionych pieniędzy uzbierać całkiem przyzwoitą wypłatę. Jednym słowem „Żyć, nie umierać!” , a właściwie to Jeść i nagrywać! Oczywiście dziewczyny najpierw muszą delikatnie podszkolić się przed rozpoczęciem nagrywania, zdobyciem odpowiedniej liczby followersów itd.... Świat oszalał!





       Bezdomni


       Bezdomni z Iphone’m istnieją? W Seulu tak! Honor i duma jest tak ważna dla Koreańczyka, że są oni w stanie samowolnie stać się bezdomnymi. Gdy biznes zawodzi, przegrywa się wielkie transakcje i nagle traci się cały majątek, wielu mężczyzn decyduje się nie wracać do domu i najbliższych. Ich duma i wstyd są tak głęboko zakorzenione, że nie są w stanie splamić dobrego imienia rodziny. Stąd też zamieszkują na ulicy. Jak widać w Korei bardzo rzadko przyznaje się prawo do błędów.   

      Dzieciństwo, a raczej jego brak


       Dzieci nie mają czasu na zabawę. O nie! Prosto po szkole idą na kolejne zajęcia, a po kolejnych zajęciach koniecznie na dodatkowe lekcje języka obcego, zaraz po dobrze byłoby grać na pianinie, gitarze itd. Między późną kolacją, a kąpielą jest czas na odrobienie pracy domowej, aby po kilku godzinach snu zacząć maraton od nowa. Już od małego dzieci uczone są samodyscypliny oraz tego, że dobre wykształcenie zapewni doskonałe życie. Poprzez to zabiera im się czas na zabawę, rozwój i dziecięcą beztroskę, która przecież jest tak ważna w tym wieku! 





       Samobójstwa


       Korea jest drugim krajem w rankingu najczęściej popełnianych samobójstw. O tym fakcie już kiedyś słyszałam, lecz nie wiedziałam dlaczego. Wydawało mi się, że Koreańczycy są tak szczęśliwi! Ciągle uśmiechnięci, spotykają się z przyjaciółmi, wychodzą na kawę czy romantyczne kolacje. Ich portfele również nie pozostają głodne... Jakkolwiek w Korei priorytetem jest wykształcenie i przyszła praca. Jeśli nastolatkowie nie dostaną się do trzech najlepszych uczelni w kraju oznacza to, że ich życie zmierza donikąd. Mogą być niebywale uzdolnieni w przeróżnych dziedzinach, jednak gdy ich nazwisko nie znalazło się na liście renomowanych uczelni, mają wypisane na czole „Nie jesteś wystarczająco dobry”. Wielu nastolatków nie radzi sobie z tak wielką presją, czują się odrzuceni, a z braku wiary w siebie popełniają samobójstwo.




      Seon


       Forma randki w ciemno organizowanej przez rodziców! Gdy kobieta przekracza 30-stkę, a nie wyszła jeszcze za mąż jej rodzice biorą sprawy w swoje ręce. Wynajmują agencje, która po zapoznaniu się ze szczegółowym rysopisem kandydatki dobiera idealnego męża. Pytania pomocnicze to np. Ile dzieci chcesz mieć w przyszłości? Jakim jeździsz samochodem? Ile zarabiasz miesięcznie?

       Gdy odpowiedzi kobiety i mężczyzny pasują do siebie, agencja organizuje randkę w ciemno, a zdesperowani rodzice trzymają kciuki za przyszły ślub i tysiąc dolarów, które wyłożyli na zatrudnienie agencji. Musicie wiedzieć, że bycie starą panną w Korei to straszny wstyd dla całej rodziny.

       Inne niespodzianki

 

       Od prawie pół roku widuję się w kościele z wysokim uśmiechniętym Koreańczykiem, aż tu nagle okazuje się, że mężczyzna jest sławnym koreańskim piosenkarzem... Sprawdziłam w Google i faktycznie! Setki tysięcy wyświetleń! Koreo, nie przestajesz mnie zaskakiwać!




       Co zaskoczyło Was najbardziej? A może słyszeliście już wcześniej o którymś z tych faktów?


Ściskam ! 


3.04.2017

Tęsknota za domem kontra podróże, czyli o życiu włóczykija






       Dzisiaj wstałam razem z mamą i babcią. Obudziłam się w rodzinnym miasteczku, w moim pokoju skąpanym słońcem. Śpiew ptaków i szum bujnie zielonych drzew wybudził mnie ze snu. Łóżko, znajdujące się przy oknie pozwoliło podziwiać mi błękit nieba i latające ptaki w brzasku poranka. Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy. Po kilku leniwych przeciągnięciach i rozciągnięciach między poduchami zdecydowałam się postawić stopy na podłodze. Babcia oczywiście już od świtu krzątała się po domu. Słyszę trzask otwieranych i zamykanych drzwiczek kredensu oraz radio dobiegające z głębi pokoju. Aromat kawy prowadzi mnie do miejsca, gdzie uśmiechnięta mama z babcią przyjaźnie plotkują. Dostrzegam zaspane oczy mamy- magia babci, która sprawia, że obie wstajemy wczesnym rankiem.Wbrew pozorom bardzo z tego powodu uradowane.

       Wychodzę na schody i głęboko wdycham powietrze rześkiego poranka. Wystawiam twarz do słońca i wiem, że szykuje się upalny dzień. W myślach planuję  już czynności, przez które z radością stracę dzień. Koszenie trawy, zakupy, gotowanie obiadu. Wymyślanie deserów i pyszności, które my trzy- kobiety pokoleń, przyrządzimy. Słyszę błogie westchnienia na kocach w cieniu, piski, gdy nawzajem polewamy się zimną wodą i śmiechy, gdy ktoś znów złoży się w leżaku. Rozmowy oraz ta wspaniała świadomość, że jesteśmy razem.

       Bose stopy dotykają zroszonej, świeżej trawy, promyki słońca tańczą na moim ciele. Jestem w raju! Dzisiaj obudziłam się w domu.





       Wiele osób pyta mnie czy nie męczy mnie bezustanne życie na walizkach. Rodzina zastanawia się kiedy wreszcie osiądę w jednym miejscu, a jeszcze inni nie wyobrażają sobie jak ja mogę tak żyć!? Ciągłe przemieszczanie się i brak stabilizacji, bowiem jestem włóczykijem.


       Czy tęsknię za domem?                                             

        Jasne, że tak! Tęsknię za porankami w pokoju, w którym każdy przedmiot ma swoją historię, a przestrzeń wypełniona jest wspomnieniami. Marzy mi się wyjść z moim dziesięcioletnim psem na spacer i nie gubić się między zwariowanymi skrzyżowaniami. Marzy mi się znać panią ze spożywczaka i wdawać się w pogawędkę z sąsiadami. Tęsknię za rodziną, ich fizyczną bliskością i wypitą kawą z przyjaciółmi. Czasem tęsknię nawet za pełną szafą ubrań i świadomością, że mam zimowe swetry nawet w środku lata. Bowiem walizka zwana moją przenośną szafą bywa wybredna. Tęsknię... ale kto nie tęskni? Każdy pragnie wrócić do czasów beztroskiego dzieciństwa, do mniejszych problemów i zerowej odpowiedzialności. Kochane słoiki, studenci, odważni wojownicy, którzy zdecydowali się zacząć nowy rozdział życia, zmieniając pracę, miejsce zamieszkania czy towarzystwo. Wszyscy za czymś tęsknimy! Ja tęsknię za stabilnym życiem, które już teraz mogę zacząć planować. Mogę, ale nie chcę. Uzależniłam się od bycia włóczykijem. Ot, niespodzianka.





   Korzyści z bycia włóczykijem


       Podróże! Pamiętam każdy dreszcz przebiegający zmęczone ciało po kilkunastu godzinach lotu, każdy nowy zapach i gorące powietrze uderzające zaraz po otwarciu drzwi z hali przylotów. Uczucie niepewności czy aby na pewno jadę we właściwym kierunku i czy ktoś czeka na mnie z kluczami do nowego lokum. Oczywiście modląc się w duchu o brak nieprzyjemnych niespodzianek  w mieszkaniu. Znaki zapytania, adrenalina i ogromne wykrzykniki. To obudziło mnie do życia! Nagle zaczęłam mówić w języku angielskim, który obecnie składa się na moją codzienność. Mówię w tym języku do przyjaciół, ludzi, z którymi pracuję a nawet do mojego chłopaka. O dziwo, wcale nie czuję się z tym obco. Język angielski mocno przywarł do mnie, a na dokładkę randkuję ostatnio z językiem hiszpańskim. We trójkę razem z polskim jest nam całkiem nieźle.




       Bycie włóczykijem to naprawdę fajna sprawa! Co chwilę zmieniam adres i urządzam się na nowo przez co nawet w najstarszym i najbardziej obskurnym mieszkaniu mogę wyczarować przytulną atmosferę, wyrabiając sobie przy tym fach dekoratorki wnętrz. Co więcej może być całkiem zabawnie, gdy z wielkim zapałem idę do pobliskiego supermarketu i nie dostaję tam europejskich produktów. Znikają gołąbki, schabowe, ciemne pieczywo, czy twaróg. Włóczykij musi radzić sobie sam i dosłownie czarować jedzenie z próżni, bo przecież modelka szczupłą musi być. Dzięki temu zapoznałam się z kuchnią azjatycką i w każdym kraju potrafię ugotować zjadliwe i zdrowe potrawy.



„Nie jestem tą samą osobą odkąd zobaczyłam blask Księżyca na drugim końcu świata.”

Mary Anne Radmacher


       Największym skarbem jest odkrywanie. Jedzenie tajwańskiego makaronu przy stolikach ustawionych na środku ulicy, pływanie nocą w lodowatym oceanie, bieganie po plaży i chowanie stóp przed małymi krabami, zapach kadzideł wydobywających się z azjatyckich świątyń i niewyobrażalnie gorące powietrze, które do złudzenia przypomina opary z sauny. Nowe doznania jakim jest porozumiewanie się w różnych językach świata, płacenie innymi walutami czy poznawanie kultury, panującej w danym kraju. 




            Wolność, gdy patrzę w rozgwieżdżone niebo. Tropikalny deszcz wywołujący przyjemny dreszcz na moim ciele. Morza i oceany, które pożerają natłok myśli i wyciszają. Unikatowość plaży i gorącego piasku, który sprawia, że czuję się jak na innej planecie. Adrenalina i ciekawość kolejnego dnia, zmęczenie po każdej odkrywczej przygodzie...  Chwilo trwaj!